| |
Park Kakadu, leżący w tropiku, w całości należy do Aborygenów (jest większy od terytorium Polski). My byliśmy w porze jeszcze suchej, więc nie było powylewanych rzek itp. Był za to upał i duża wilgotność powietrza. Potężne kopce termitów przywitały nas, niczym strażnicy graniczni. Liczne strumienie i wodospady dodawały uroku tej krainie. Mimo tablic ostrzegających przed krokodylami mogliśmy się w nich kąpać, gdyż niebezpieczeństwo spotkania z krokodylem istniało w porze deszczowej. Oczywiście były rzeki połączone z morzem, w których krokodyle przebywały cały rok. Do takich rzek nie można było się zbliżać, a tym bardziej podchodzić do brzegu. Jak przystało na porę suchą były i samoistne pożary, których nikt nie gasił, bo to zjawisko normalne i naturalne w Australii. Naszym specjalnym samochodem (widocznym na zdjęciach) przemierzaliśmy park pośród kłębów dymu i języków ognia. Płynąc łodzią po rzece oglądaliśmy mnóstwo ptactwa, kangury (z młodymi w torbach), krokodyle, jaszczurki chodzące na dwóch tylnych kończynach i siedzące majestatycznie na drzewach orły. Bogata i różnorodna roślinność dopełniały ten krajobraz. Od czasu do czasu spotykaliśmy oryginalne malowidła aborygeńskie na skałach przedstawiające sceny z życia i różne rytuały.
|
|