| |
Wkroczyliśmy w obszar Northern Territory (Terytorium Północne), ale nadal interioru, czyli wnętrza Australii, jeszcze nie opuściliśmy. Tym razem dotarliśmy do świętej góry aborygeńskiej Uluru. Czerwone skały, czerwona ziemia i takiż sam pył pokrywający buty towarzyszył nam aż do Alice Springs. Zanim jednak tam dotarliśmy poznaliśmy prawdziwy australijski "outback". Aby móc dokładnie zobaczyć tą krainę zafundowałem sobie lot śmigłowcem. Z góry widać było surowy charakter krajobrazu. Mieszkaliśmy tam jak prawdziwi traperzy, w brezentowych domkach przypominających namioty. Kto chciał mógł spać na dworze w specjalnych, przystosowanych do kładzenia na ziemi, śpiworach. Ponownie czekała nas wspinaczka na góry i na skały otaczające duży kanion - "Kings Canyon". Woda do picia przy boku i wspinaczka dla twardzieli. Przeszkadzały nam miliony much i gorące słońce. Tutaj też można było zobaczyć "uśmiech" strusia.
|
|